czwartek, 16 grudnia 2010

Wampiry, wilkołaki

           Oprócz śniegu i mrozu za oknami, grudzień przyniósł również gorącą serialową premierę- trzeci sezon Czystej Krwi na polskim kanale HBO.


           True Blood co prawda wpisuje się w zaistniałą ostatnio modę na wampiry, lecz na szczęście nie zobaczymy tam krwiopijców przeżywających nastoletnie miłostki i błyszczących po wyjściu na słońce. Wręcz przeciwnie- targetem są osoby dorosłe a prezentowane treści mogą zaskoczyć swoją wyrazistością. Seks i przemoc na ekranie ukazują prawdziwie dziką a przez to fascynującą naturę wampirów. Atutem serialu jest jego lokalizacja- amerykański stan Luizjana, którego podmokłe i zamglone terytorium stanowi idealne tajemnicze tło. Dodajmy do tego całą gamę charakterystycznych postaci, zarówno ludzkich jak i nadprzyrodzonych. Nasz współczesny świat w Czystej Krwi okazuje się być również zaludniony przez wampiry, zmiennokształtnych, postacie legendarne i mitologiczne, do których w trzecim sezonie dołączają wilkołaki. W takich realiach próbuje się odnaleźć Sookie Stackhouse, która sama posiada ukryte moce... ale to znający poprzednie sezony wiedzą już bardzo dobrze. W trzecim natomiast będą mieli szansę dowiedzieć się o Sookie jeszcze więcej, natomiast kto nie zna jej historii w ogóle powinien to jak najszybciej nadrobić.
             Warto nadmienić, że serial powstał na podstawie serii powieści Charlaine Harris, wydanych również w Polsce.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Varia i Interludia

            Przez ostatni miesiąc nieco zaniedbałem bloga, więc zanim zacznę uzupełniać zaległości pozwólcie mi się trochę ciekawie potłumaczyć.
           Otóż dane mi było spędzić jakiś czas w Stambule, który okazał się być dla mnie miejscem (co brzmi równie banalnie co prawdziwie) pełnym sprzeczności.
           Z jednej strony zewsząd atakują nas wizerunki wielbionego Ataturka, który zlaicyzował kraj, ograniczając wpływ islamu na życie państwa i obywatela, z drugiej zaś strony nad miastem dominują sylwetki meczetów, z których minaretów płyną donośne i regularne wezwania do modlitwy.
          Stambuł spina swoimi mostami Europę i Azję, jednak dla przeciętnego europejczyka będzie miał prawdziwie azjatycką naturę. Czternaście milionów mieszkańców codziennie przemieszcza się promami, metrem, tramwajami, autobusami, samochodami, taksówkami, przeciska się zatłoczonymi chodnikami w prawdziwie w nieskoordynowany sposób potrafiący początkowo przyprawić o ból głowy. Jednak w tym chaosie nikomu nic się nie dzieję i wszyscy wydają się docierać na czas. Gdyby grzecznie i po europejsku stali na czerwonym i nie przechodzili na skos przez trzypasmową ulicę- moim zdaniem- miasto by się udusiło.
         Wreszcie to co najatrakcyjniejsze- bazary. Zawsze wydawało mi się, że new weird'owe miasta, których wijące się ulice zdają się żyć własnym życiem są motywem stricte fantastycznym. Jednak sam podczas zakupów na Grand Bazarze bądź na innych rozległych rynkach miałem wrażenie, że ciągną się bez końca, zakręcają dookoła mnie a każdy zakręt kryje kolejne tak podobne do siebie alejki. A to wszystko w oparach smogu, echach klaksonów i nawoływań sprzedawców oraz niesamowitej mieszaninie zapachów przypraw, świeżych ryb, oliwek oraz dań z ulicznych jadłodajni.
         Warto było to przeżyć.
         Mało fantastyczny ten post, więc już kończę...

piątek, 12 listopada 2010

Cykl Hyperiona

           Po praktycznie roku czytania (oczywiście nie ciągłego), czterech tomach, 2809 stronach i paru nie do końca przespanych nocach udało mi się dotrzeć do końca jednego z ważniejszych cykli fantastycznych- Cyklu Hyperiona, po angielsku zwanym zgrabniej The Hyperion Cantos. Dan Simmons w „Hyperionie”, „Upadku Hyperiona” oraz „Endymionie” i „Triumfie Endymiona” zabrał mnie w oszałamiającą podróż.
           W przyszłości odległej od naszych czasów o 700 lat ludzkość straciła w wyniku nieudanego eksperymentu swoją ojczystą planetę- Starą Ziemię i rozproszyła się w kosmosie. Rządy sprawuje Hegemonia Człowieka uzależniona od zaawansowanych technologii umożliwiających natychmiastową komunikację i podróże, które opracowały i kontrolują Sztuczne Inteligencje zorganizowane w TechnoCentrum. Panowanie Hegemonii jest jednak zagrożone z zewnątrz przez Innych, ludzkich kolonizatorów wysłanych w daleki wszechświat jeszcze za czasów Starej Ziemi, którzy przeszli tak głębokie przemiany w głębinach kosmosu, iż nie przypominają już ludzkiej rasy... Natomiast wewnątrz granic Hegemoni na planecie Hyperion czyha złowrogi Chyżwar grasujący w okolicy Grobowców Czasu. Taki jest początek, natomiast później zostajemy wciągnięci w wir zdarzeń, które zmieniają bieg historii, powodują upadek jednych rządów i powstanie nowych, rozszyfrowujemy frakcje i ich intrygi, poznajemy kolejne fascynujące teorie po to żeby dopiero na koniec odkryć prawdziwy układ sił i znaczenie zaistniałych wydarzeń.
            Czytając cykl Dana Simmonsa Hyperiona z zaskoczeniem odkryłem, że w czeluściach fantastyczno- naukowego kosmosu można odkryć czysty humanizm. Kreśląc z rozmachem wizję przyszłego świata Dan Simmons porusza dręczące ludzkość pytania, zarówno te odwieczne jak i wynikające z postępu. Boska natura, problem Abrahama, władza, ingerencja w naturalne środowisko, nieprzewidywalność niepohamowanego rozwoju techniki i uzależnienie od niej, życie pozaziemskie... To tylko czubek góry lodowej. Wszytko to podane w barwny i plastyczny sposób, przyswajalny dla laika, oczywiście niepozbawiony technicznego żargonu, nieodzownego w powieści s-f. Zatwardziali fani hard s-f powinni być usatysfakcjonowani, skoro autor odwołuje się do fizyki kwantowej, teorii Plancka a humanista powinien być pozytywnie zaskoczony wartościami jakie te stałe wyrażają. Historia dzieje się w dalekiej przyszłość, jednak Simmonsa osadził ją mocno w ziemskiej tradycji literackiej, historycznej, filozoficznej.
           Trudno napisać jeszcze coś nowego i odkrywczego o cyklu nie powtarzając recenzji już napisanych. Dlatego też po wstępie tyczącym całej serii wybiorę z czterech tomów to co najbardziej mnie urzekło.

#1 Hyperion


             Pierwszy tom opisuje pielgrzymkę siedmiu wybrańców zmierzających do Grobowców Czasu i tajemniczego Chyżwara. Sama podróż jest jednak pretekstem do wysłuchania opowieści każdego z nich, co z kolei pozwala na poznanie życia w rozległej Hegemonii z różnych perspektyw. Warto zaznaczyć, że zarówno historie jak i sposób ich opowiadania znacznie się od siebie różnią, nie popadając w schematyzm. I tak spośród opowieści między innymi poety, kapłana, żołnierza, mi najbardziej spodobała się opowieść konsula- „Wspominając Siri”. Jest to historia dziadków konsula, pięknej Siri żyjącej na błękitnej planecie Maui Przymierze i Merina, członka załogi statku kosmicznego Hegemonii, przedstawicieli dwóch tak różnych światów. Merin w tragicznych okolicznościach przypominających „Romeo i Julię” zmuszony jest opuścić planetę. Mimo to magiczny romans przyszłości trwa a rozgrywa się w erze podróży kosmicznych z prędkością podświetlną. Jej konsekwencje czyli dług czasowy i rosnący wiek Siri podczas rozłąki nadają tej z pozoru typowej historii charakteru. Ich legendarna miłość doprowadzi w końcu do buntu wobec Hegemonii o katastrofalnych dla planety konsekwencjach, będących ukrytymi pobudkami działań konsula...

#2 Upadek Hyperiona


           W którym to nadal śledzimy losy pielgrzymów, lecz tym razem za pośrednictwem snów Josepha Severna, nadwornego artysty przewodniczącej Senatu Hegemonii Meiny Gladstone. Nastąpiła zmiana optyki z osobistej opisującej losy pielgrzymów na szerszą, wielopłaszczyznową dotyczącą losów całej Hegemonii w jej konflikcie z Innymi i narastającymi problemami ze Sztucznymi Inteligencjami. Najciekawszą postacią jest właśnie Joseph Severn- cybryd, sztuczny twór mający być pomostem między TechnoCentrum a ludzkością. Jest on tak naprawdę repliką osobowości Johna Keatsa, angielskiego poety, którego twórczość i filozofia ma ogromny wpływ na cały cykl, znacznie wzbogacając wątki fantastyczne. W drugim tomie John Keats ma znaczenie wręcz kluczowe gdyż śledzimy proces odkrywania przez niego tajemnic TechnoCentrum a później towarzyszymy we wzruszających momentach dopełnienia się jego przeznaczenia... Tymczasem Hegemonia Człowieka chyli się ku upadkowi.

#3 Endymion


           Akcja trzeciego tomu rozgrywa się trzysta lat po wydarzeniach z „Upadku Hyperiona”. Hegemonia i jej technologie upadły, ludzkość po wstrząsie podnosi się pod rządami żelaznej ręki kościoła katolickiego, który przerodził się z mało znaczącej sekty w totalitarny aparat dowodzony przez papieża. Jest to najbardziej przygodowa część cyklu a to ze względu na formułę pościgu, w który angażują się kościelne siły. Uciekają natomiast android A. Bettik, Raul Endymion mający chronić Eneę- córkę cybryda Johna Keatsa, od której przetrwania zależy przyszły los ludzkości. Samo odkrywanie kolejnych planet sprawia największą przyjemność, oszałamiająca podróż międzyplanetarna pozwala poznać ciekawie wymyślone i barwnie opisane światy. Nieskończone morza Mare Infinitus, pustynie Hebronu, zmarznięte Sol Draconi Septem stanowią o potędze wyobraźni autora.  

#4 Triumf Endymiona


            Finalny tom w odróżnieniu od wcześniejszego nie jest już tak łatwy w odbiorze. Podróż niestety ma się ku końcowi. Wbrew moim oczekiwań ta część cyklu podobała mi się najmniej, pomimo wizyty na malowniczym T'ien Shanie, planecie zamieszkanej przez buddystów, których pagody i miasta gnieżdżą się na szczytach gór wyrastających z trujących mórz. Tutaj między już dojrzałą do roli mesjasza Eneą a a jej dotychczasowym opiekunem rodzi się prawdziwe uczucie. Triumf Endymiona czasami wydawał mi się zbyt rozwlekłą książka, ze zbyt długimi przestojami w akcji i rozciągniętą końcówką. Oczywiście musiało nastąpić rozwiązanie dręczących do tej pory bohaterów i czytelnika  zagadek, wyjawienie tajemnic... Ale właśnie to co do tej pory tak chwaliłem czyli pozytywny humanizm cyklu okazał się być w tak dużej dawce mdły i męczący. Pseudo komuna żywych istot, miłość będąca praktycznie siłą fizyczną oraz wspólna płaszczyzna dla wszelkich rozumnych istot wszechświata wydają mi się po prostu dość naiwne. Nie oczekiwałem happy endu, ale spodziewałem się chociaż porządnego nakopania adwersarzom. Może po prostu nie jestem jeszcze gotów przyjąć nauk Enei.

          Podsumowując Cykl Hyperiona jest świetnie napisany, upakowany wizjonerskimi kreacjami a przy tym wartościowy, co stawia go na równi z Diuną Herberta. Atutem serii jest również jej zróżnicowany charakter, dzięki czemu usatysfakcjonuje czytelników o odmiennych gustach. Jestem pewien że wszyscy i tak przeczytają całość, nie chcąc przepuścić takiej historii.



niedziela, 31 października 2010

Horror na Halloween

           Dzisiaj Halloween, czyli dzień w którym po odrzuceniu komercyjno- konsumpcyjnej otoczki wypadałoby obejrzeć dobry horror. Właśnie dzisiaj amerykańska stacja AMC wyświetli premierowy odcinek serialu „The Walking Dead” opartego na komiksie autorstwa Roberta Kirkmana, w Polsce wydawanego pod tytułem „Żywe trupy”.


Nie pora ani na cukierka, ani na psikusa tylko na porządną porcję świeżych mózgów...

sobota, 30 października 2010

Impresja z okładki

           Okładki książek fantastycznych bywają wtórne i bez wyrazu. Bywają też i takie, które sprawiają, że zatrzymujemy się koło regału i mimowolnie sięgamy po książkę. Tak z pewnością zadziałałaby okładka "Desolation Road" Iana McDonalda wykonana przez Stephana Martiniere'a. 




            Kim jest tajemnicza postać? Co to za świat i gdzie pędzi "lokomotywa"? Chciałbym się szybko dowiedzieć. Ale nie dowiem się, gdyż powieść wciąż nie ukazała się w Polsce...
            Pozostaje tylko podziwiać nastrojową okładkę z pięknymi, ciepłymi barwami i szczególnie widowiskowymi kłębami pary, które mogą przypominać dzieła Wiliama Turnera. Zresztą sami porównajcie z "Deszczem, parą, szybkością".


Wiliam Turner "Deszcz, para, szybkość"

wtorek, 26 października 2010

#2 „Przedksiężycowi” czyli new weird a sprawa polska

          Kontynuując, czas przyjrzeć się książce, która niezamierzenie stała się bodźcem moich wcześniejszych rozważań- „Przedksiężycowym” Anny Kańtoch.




       Rzecz dzieje się w rozległym mieście Lunapolis, którego rozplanowanie i architektura podporządkowana jest nie funkcjonalności a sztuce i fantazji. Wszelkie instalacje i plątaniny rur na fasadach układają się w wymyślne wzory, same budynki powstały na nieregularnych i chaotycznych planach co w połączeniu ze schodami pełniącymi rolę ulic potęguje wrażenie zagubienia i przytłoczenia. Pomijając oczywiste fantastyczne konotacje, opisy Lunapolis przypomniały mi inne polis- Metropolis z kultowego filmu z 1927 roku, zaraz potem wywołując dalsze skojarzenia z odseparowanymi od reszty i znającymi plany myślicielami... Zdawającą się żyć własnym życiem płynną miejską rzeczywistość spotkać można było również u Kafki oraz w prozie rodzimego Bruno Schulca, choć charakter ich twórczości jest niepodobny i zgoła odmienny od pisarstwa Anny Kańtoch.
         Nie mniej orginalni niż samo Lunapolis są mieszkańcy miasta. Nie muszą dbać o dach nad głową czy o wciąż dostarczane im pożywienie, swobodnie oddają się więc lekkodusznemu nastrojowi, prowadząc dekadenckie życie wśród kolejnych flirtów i intryg. Elegancko wystrojeni muszą martwić się tylko o jedno, czy przetrwają koleny „Skok”. Dlatego podkreślają swoją oryginalność do tego stopnia, że poza miesza się z rzeczywistością. Wszelkie swoje atuty starają się opanować do perfekcji a wręcz podnieść do rangi sztuki. Nawet mordercy nazywani są art- zbrodniarzami, gardzącymi zwykłym mało wykwintnym i nie widowiskowym morderstwem. Rodzice aby zapewnić swoim dzieciom pewną przyszłość opłacają duszoinżynierów, którzy kształtują zamówione talenty przyszłym pociechom. To samo dotyczy przymiotów już dorosłych osób. Prawdziwa inżynieria duszy. 
     Klimatu dopełnia steampunkowa menażeria i dawka new weird'owych okropieństw. Mechaniczna fauna zastępująca żywe zwierzęta, wynalazki, ludzie obdarowani wyjątkowymi talentami kosztem oszpecenia, upośledzone konstrukty służących, można by tak długo wymieniać, ale przecież nie zdradzę wszystkiego. Sami sprawdźcie.
          Główni bohaterowie- Finen oraz Kaira są nieodrodnymi dziećmi swojego świata. Nie są to postacie jednorodne, nawet jeśli początkowo sprawiają pozytywne wrażenie to ich późniejsze zachowania mogą sprawić, że zmienimy zdanie. Dominantą jest szarość, z wyjątkami dla pewnych skurczybyków. Decyzje i zachowania nie zawsze są racjonalne z naszego punktu widzenia, ale to uzasadnione, w końcu żyją w naprawdę dziwnym świecie.
          Życie w Lunapolis nie może być takie sielankowe. „Przedkśiężycowi” bowiem to również antyutopia. Mieszkańcy są tak naprawdę podporządkowani woli tytułowych Przedksiężycowych, którzy uśpieni czekają wraz z miastem aż nadejdzie przyszłość, do której zbliżają się wspomnianymi Skokami. Wszystkie śmieci i niedoskonałości, nieszczęśliwe przypadki a także niestety część mieszkańców zostaje w przeszłości. A to kto zostaje w tyle i przede wszystkim dlaczego pozostaje już tylko nieodgadnionym i arbitralnym wyborem uśpionych. Czy dojdzie do buntu? Nie wiadomo, wiadomo natomiast, że niektóre jednostki zaczynają wątpić i podejmować pewne kroki, aby odmienić okrutny los uwięzionych w przeszłośći pobratymców. Gradacyjna struktura świata z jego oddzielonymi od siebie przeszłościami jest kolejnym argumentem świadczącym o tym, że powieść Anny Kańtoch nie jest powszednim czytadłem.
       A co świadczy przeciw? Przewrotnie można powiedzieć, że wpisanie się w atrakcyjne fantastyczne nurty a przez to ich powielenie. Na szczęście to odniesienie zawierało nie byle jaki pierwiastek twórczy a samo zagadnienie wtórności wątków fantastycznych to temat na osobne sfekulacje... Minusem było również tempo akcji, które czasami traciło swój impet i zwalniało. Jednak na szczęście po retardacjach a także oderwanych od głównego wątku dygresjach, mających na celu ukazanie różnych aspektów życia w Lunapolis, znów zaczynało się dziać.
        Podsumowując „Przedksiężycowi” stanowią świeżą i pomysłową powieść, pierwszą z cyklu, który mam nadzieje nie rozrośnie się nadmiernie i nie zostanie wielotomowym powielaczem. Mam taką nadzieję, bo liczę na dalsze kolejne ciekawe wizje Anny Kańtoch.

poniedziałek, 25 października 2010

#1 „Przedksiężycowi” czyli new weird a sprawa polska

        Muszę się szczerze przyznać, że od dłuższego czasu nie czytałem polskiej fantastyki. W pewnym momencie po prostu zacząłem mieć dość kolejnych Wędrowyczy, Mordimerów i zalewu książek historyczno- fantastycznych lub osadzonych we współczesnych polskich realiach z wciśniętymi jakimiś wilkołakami, wampirami, okraszonymi sporą dawką seksu i jeszcze większą przemocy. Oczywiście istnieją wyjątki w postaci Łukasza Orbitowskiego, którego czytam z przyjemnością, nie mówiąc już o Jacku Dukaju który stanowi inną ligę, inną półkę... Natomiast w empikach na półkach „fantastyka polska” króluje jednak taka pop- fantastyczna przemielona tysiąc razy papka.
      Tymczasem powieść Anny Kańtoch „Przedksiężycowi” została uhonorowana nagrodą Zajdla, wyprzedzając wspomnianych już Dukaja i Orbitowskiego. Nie mogłem przejść obok niej obojętnie. I przekonałem się, że na naszym polskim podwórku powstało coś nowego i wartego przeczytania. Niestety nigdy nie zachęciłby mnie do tego opis wydawcy na okładce- „Bądź wola wasza, o Przedksiężycowi! Wy okrutne sukinsyny!”, nie oddający w ogóle ducha książki i bardziej odstraszający niż zachęcający. A może jednak zachęca empikowy ogół a mnie odstrasza? Według mnie pierwsze zdanie powinno brzmieć: „Pomysłowa powieść new weird osadzona w szalonym, steampunkowym mieście!” Nareszcie!
          Ale spokojnie z tym tajemniczym żargonem. Po kolei.
      „New Weird?” Hmm właściwie jest to pojęcie worek tak obszerne, że właściwie nie sposób go zdefiniować. Nie jest to tylko s-f, tylko horror, tylko fantasy. Historie new weird umykają jednoznacznej klasyfikacji, swobodnie mieszając konwencje. Akcja z reguły dzieje się w bardzo udziwnionych realiach, rozległych i tajemniczych miastach, zamieszkanych przez bohaterów, którzy wyglądają obco a nawet odrażająco, dokonujących czynów które w naszym świecie byłyby nie do pomyślenia, a czasem nawet do zrozumienia. Czytelnik nie oswojony, czytający coś takiego po raz pierwszy powinien po skończonej lekturze sapnąć i stwierdzić: „Cholera. Co to właściwie było?”, nie będąc nawet pewnym czy mu się spodobało. New Weird rozbija i rozkręca skostniałą i pozamykaną w swoich opłotkach fantastykę. Jednym z najbardziej znanych i moich ulubionych autorów tego nurtu jest China Mieville ze swoim światem Bas Lag.
       „Steampunk?” Często idzie w parze z new weird'em, jak chociażby w „Gromowładnym” Felixa Gilmana. Jest odmianą cyberpunku, nacisk kładzie jednak nie na zaawansowaną technologię a na jej alternatywny rozwoj, w którym to technika rozwija się, tylko że w wieku pary. Niebezpieczne maszyny i zwariowane wynalazki pracują dzięki zwykłej mechanice, napędzie parowym i wszędobylskim trybikom i przekładniom. Powieści osadzone w neo a raczej pseudowiktoriańskim stylu charakteryzuje niepowtarzalny klimat, który mógł Was nieświadomie urzec chociażby w ostatniej ekranizacji przygód Sherlocka Holmesa.
           To co najmiodniejsze w obydwu nurtach to wizja, czasami dość szalona... tymczasem rozpisałem się a miało być o "Przedksiężycowych"!
Ciąg Dalszy Nastąpi już jutro

wtorek, 12 października 2010

Pan Nikt

          Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę film science- fiction o zdecydowanie niekomercyjnym i eksperymentalnym charakterze, co więcej nie spodziewałem się że taki film mi się spodoba. A jednak, tym filmem był „Mr. Nobody” w reżyserii Jaco Van Dormaela z zaskakująco jak na taką produkcję wysokim budżetem w wysokości 37 milionów euro.



          W nie tak dalekiej przyszłości gdy ludzkość osiągnęła nieśmiertelność a na wycieczki wybiera się na Marsa swoich czasów dożywa Nemo Nobody, ostatni śmiertelny staruszek, grany przez świetnego Jareda Leto, znanego z „Requiem dla snu” a który co ciekawe w tym kontekście jest również wokalistą zespołu 30 seconds to Mars.
          Mr. Nobody, którego imię po łacinie również oznacza „nikt”, cierpi na zaburzenia pamięci, nie jest w pełni świadomy swojego wieku i aktualnego czasu. Więcej wyjawia hipnoza a także wywiad jakiego udziela dziennikarzowi przyszłości. Nemo stał się bowiem ze względu na swój wiek i przypadłość- śmiertelność, prawdziwym celebrytą, którego ostatnie chwile są bacznie śledzone niczym w reality show. Jednak większość filmu nie rozgrywa się w futurystycznym otoczeniu, gdyż wraz ze staruszkiem spoglądamy w jego przeszłość a właściwie przeszłości. W tym tkwi właśnie istota pomysłu na film, stąd jego eksperymentalność i to czyni go tak wciągającym. Nobody opowiada bowiem swoje życie uwzględniając rożne jego koleje, konsekwencje wyborów, które mogły rozstrzygać o jego losie. Już wybór jeden z trzech dziewczyn, powoduje iż śledzimy podstawowe trzy wątki, które dodatkowo pod wpływem różnych czynników mogą się dalej rozgałęzić... Żeby nie było łatwo to wszystko zostało podano w typowo postmodernistyczny sposób w poszarpanej, nieliniowej, niechronologicznej fabule. Extra!
          Pomocna w rozgryzieniu filmu jest jego oprawa audiowizualna. Każdy wątek wyróżnia się własną stylistyką, inspirowaną zdjęciami fotografa kiczu codziennego Martina Parra oraz oprawą muzyczną ułatwiającą ich rozróżnienie. Miernej jakości efekty specjalne mogłyby zrujnować odbiór filmu, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że nie brakowało na nie środków. Zarówno przyszłość, kosmiczne podróże oraz niektóre bardzo surrealistyczne wizje świetnie się prezentują a co ważne często po prostu cieszą oko.
          Cały film przeplatany jest zgrabnie teoriami naukowymi, które zdają się uzasadniać jego chaotyczną strukturę. I to nie byle jakie bo poruszane są zagadnienia związane z wielkim wybuchem, teorią supestrun, czasem, entropią oraz bodajże najczęściej i to ciekawie ilustrowanym efektem motyla.
          Ja „Mr. Nobody” odebrałem jako swoistą przypowieść o tym, że podczas naszego życia ciągle dokonujemy pewnych wyborów nieświadomi tego, iż od ich powzięcia nasze życie zaczyna biec zupełnie innym torem. Nigdy nie dowiemy się jak mogłoby wyglądać nasze życie gdyby... Tylko umysł Nemo Nobody, który zdaje się być w kilku stanach jednocześnie nieczym kwanty w superpozycji może odkryć przed nami te tajemnice. Ale to już jest czysta fantastyka, warta obejrzenia dla własnych wniosków.

piątek, 1 października 2010

Historie Pewnych Znajomości

            Dzisiaj o blogu i to wyjątkowym bo poświęconym remontowi dworca Wrocław Główny. Nic ciekawego wydawałaby się. Otóż nie gdy zabiera się za to Andrzej Ziemiański a informacje o wydarzeniach na dworcu prezentowane są z perspektywy maszyn budowlanych i głównego bohatera- zegara.
            Zrezygnowano z przedstawiania postępów remontu za pomocą suchych i nudnych komunikatów prasowych. Zamiast tego polski fantasta w nietuzinkowy sposób przemyca takie zakulisowe wiadomości jak przybycie nowych maszyn, odnalezienie fragmentów w kształcie smoka, wysadzenie bunkra, czy nawet wbijanie pali dla wzmocnienia fundamentów. Przyjmujemy je jakby mimochodem obserwując perypetie pociesznych stalowych kobiet i mężczyzn, strachliwych żarówek a nawet romansu zegara z koparką, córy czołgu i wyrzutni rakiet. Renowacja dworca ma potrwać dwa lata, czeka nas jeszcze wiele ciekawych historii, które być może zostaną później zebrane w wydaniu książkowym. Warto jednak czytać je „na żywo”.

Blog - Historie Pewnych Znajomości

wtorek, 28 września 2010

Kaloryczne lektury

          Obiecałem, że będę zajmował się dobrą fantastyką, warto więc zacząć z wysokiego C. Powieść Paolo Bacigalupi'ego „The windup girl” zgarnęła ostatnio wszystkie najważniejsze nagrody fantastyczne- od Hugo przez Nebulę po Locusa. Ostatni raz taki wyczyn udał się w 2001 roku Neilowi Gaimanowi i jego „Amerykańskim Bogom”. Co więcej, magazyn TIME przyznał jej 9 miejsce wśród 10 najważniejszych książek 2009 roku i to w kategorii mainstreamowej.




          Co takiego kryje się w „The windup girl”? Historia genetycznie zmodyfikowanej kobiety, stworzonej tak by potęgować erotyczne doznania i jej spotkania z członkiem wpływowej korporacji w Tajlandii przyszłości. W zasadzie póki co tyle można powiedzieć na temat książki bez uciekania się do spoljerów, gdyż książka ma ukazać się w Polsce dopiero/już w styczniu przyszłego roku nakładem wydawnictwa Mag. Warto jednak przyjrzeć się bliżej światu, w którym osadzona jest akcja powieści. Wspaniałą do tego okazją jest ostatnie wydane u nas opowiadanie Bacigalupiego- „Kaloryk”, opublikowane w drugim numerze polskiej edycji magazynu Fantasy & Science Fiction. Jeśli nie kupiliście, bez obaw, ponoć już niedługo można będzie zamawiać archiwalia przez internet. Warto chociażby tylko dla tej jednej historii. Dlaczego?
          Wizja Bacigalupiego jest oryginalna i niepokojąca. Rysuje się przed nami obraz świata postindustrialnego, w którym nastąpił krach globalnej cywilizacji opartej na paliwach kopalnych, wypalonej z energii mogących ją napędzać. Efekt cieplarniany w połączeniu z genetycznie usprawnionymi plagami, które dziesiątkowały uprawy wywołał masowy głód. Po tych katastrofach władzę praktycznie objęły korporacje dostarczające nasion odpornych na infekcje i kontrolujące obieg żywności oraz kalorii. Kalorii? Tu właśnie zbliżamy się do najciekawszych idei. Walutą stały się kalorie, powstałe z wzmocnionych upraw o wdzięcznych nazwach SoyPRO czy HiGro, które przeżuwane później w paszczach zmutowanych słoni- megadontów są przerabiane przez nie na energię magazynowaną w specjalnych spiralach. Oczywiście wszystko to pod prawie totalitarnym nadzorem firm, sprawujących ją za pomocą agencji ochrony Własności Intelektualnej. Skoro bowiem odporność została zaszczepiona przez korporacyjnych naukowców, rośliny stały się produktem nie różniącym się od klocków Lego. Uprawy bez licencji nie będą tolerowane a przemytnicy narażeni są na wysokie ryzyko w obliczu ogromu aparatu przymusu.
          O tym wszystkim dowiadujemy się śledząc losy przemytnika, hinduskiego imigranta, który płynie rzeką Missisipi przez centrum tego kalorycznego światka aby skrycie przewieźć pewien ładunek... Niestety bez komplikacji obejść się nie mogło. Cień z jego przeszłości, sięgający aż z Indii czyni tę historię jeszcze ciekawszą.
         Podróż Laljiego odkrywa ruiny mostów, miast oraz co uderzającą ubogość flory i fauny. Jest to konsekwencją niekontrolowanej bioinżynierii oraz manipulacji genetycznych. Zboże zawiera już w sobie zwierzęce białko, dziwokoty rozpleniły się tak, że zajęły miejsce zwykłych kotów i przetrzebiły ptactwo a o burtę łodzi obijają się masywne ryby LiveSalmon. 
         Co ciekawe w naszym, dzisiejszym i jak najbardziej realnym świecie amerykańska firma AquaBounty walczy właśnie o wprowadzenie na rynek swojego genetycznie zmodyfikowanego i znacznie większego od naturalnego łososia AquAdventage Salmon. Gdyby jednak takiemu „produktowi” udało się uciec do środowiska naturalnego, spowodowałby wymarcie tego prawdziwego. Historia z "Kaloryka" okazuje się nie być zupełnie wyssana z palca, skoro takie rzeczy dzieją się już, brrr.
      Paolo Bacigalupi porusza jak najbardziej żywotne i aktualne problemy, podlewając je gęstym fantastycznym sosem, czyli serwuje nam jak najbardziej wysokokaloryczną fikcję spekulacyjną. Jedynym moim zastrzeżeniem jest jednoznacznie negatywne ujęcie GMO (Genetically Modified Organisms), ale być może forma opowiadania nie pozwalała na ujęcie wszystkich aspektów zagadnienia. Tym bardziej warto czekać na „The windup girl” i przekonać się samemu. Mam nadzieję, że i Wam narobiłem smaku.


niedziela, 19 września 2010

Pierwszy Post Założycielski




...na początku zawsze wypada się przywitać, więc...

Witam Cię Czytelniku,

Skoro blog zawiera w tytule termin „fikcja spekulatywna” to właśnie od jego rozwinięcia powinienem rozpocząć. Posiłkując się ciocią Wikipedią można uznać, iż jest to szeroka kategoria literacka, w której mieści się nie tylko klasyczna fantastyczna trójca czyli science-fiction, fantasy, horror, ale także utopie, antyutopie, literatura apokaliptyczna i post-apokaliptyczna, opisująca zjawiska nadprzyrodzone, losy superbohaterów i tak można by długo wymieniać, nie wyczerpując jeszcze definicji. Termin ten przypisuję się Robertowi A. Heinlein'owi a jego historia... nie jest ważna.
Jak ja rozumiem „fikcję spekulatywną”?
Jako literaturę stawiająca pytanie- Co by było gdyby? I udzielającej odpowiedzi nie uznającej granic otaczającej nas rzeczywistości, spekulującej a przez to tworzącej nową. Ograniczeniem jest tylko wyobraźnia autora, bądź też czytelnika, który przecież musi jeszcze tę wizję ogarnąć.
Co by było gdyby w średniowieczu były smoki? Odpowiedzią jest fantasy. Co będzie z nami w przyszłości? Science-fiction. Co by było gdyby wampiry żyły naprawdę? Horror.
Oczywiście przedstawione przeze mnie przykładowe pytania i odpowiedzi są dość uproszczone.