poniedziałek, 13 grudnia 2010

Varia i Interludia

            Przez ostatni miesiąc nieco zaniedbałem bloga, więc zanim zacznę uzupełniać zaległości pozwólcie mi się trochę ciekawie potłumaczyć.
           Otóż dane mi było spędzić jakiś czas w Stambule, który okazał się być dla mnie miejscem (co brzmi równie banalnie co prawdziwie) pełnym sprzeczności.
           Z jednej strony zewsząd atakują nas wizerunki wielbionego Ataturka, który zlaicyzował kraj, ograniczając wpływ islamu na życie państwa i obywatela, z drugiej zaś strony nad miastem dominują sylwetki meczetów, z których minaretów płyną donośne i regularne wezwania do modlitwy.
          Stambuł spina swoimi mostami Europę i Azję, jednak dla przeciętnego europejczyka będzie miał prawdziwie azjatycką naturę. Czternaście milionów mieszkańców codziennie przemieszcza się promami, metrem, tramwajami, autobusami, samochodami, taksówkami, przeciska się zatłoczonymi chodnikami w prawdziwie w nieskoordynowany sposób potrafiący początkowo przyprawić o ból głowy. Jednak w tym chaosie nikomu nic się nie dzieję i wszyscy wydają się docierać na czas. Gdyby grzecznie i po europejsku stali na czerwonym i nie przechodzili na skos przez trzypasmową ulicę- moim zdaniem- miasto by się udusiło.
         Wreszcie to co najatrakcyjniejsze- bazary. Zawsze wydawało mi się, że new weird'owe miasta, których wijące się ulice zdają się żyć własnym życiem są motywem stricte fantastycznym. Jednak sam podczas zakupów na Grand Bazarze bądź na innych rozległych rynkach miałem wrażenie, że ciągną się bez końca, zakręcają dookoła mnie a każdy zakręt kryje kolejne tak podobne do siebie alejki. A to wszystko w oparach smogu, echach klaksonów i nawoływań sprzedawców oraz niesamowitej mieszaninie zapachów przypraw, świeżych ryb, oliwek oraz dań z ulicznych jadłodajni.
         Warto było to przeżyć.
         Mało fantastyczny ten post, więc już kończę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz