niedziela, 31 października 2010

Horror na Halloween

           Dzisiaj Halloween, czyli dzień w którym po odrzuceniu komercyjno- konsumpcyjnej otoczki wypadałoby obejrzeć dobry horror. Właśnie dzisiaj amerykańska stacja AMC wyświetli premierowy odcinek serialu „The Walking Dead” opartego na komiksie autorstwa Roberta Kirkmana, w Polsce wydawanego pod tytułem „Żywe trupy”.


Nie pora ani na cukierka, ani na psikusa tylko na porządną porcję świeżych mózgów...

sobota, 30 października 2010

Impresja z okładki

           Okładki książek fantastycznych bywają wtórne i bez wyrazu. Bywają też i takie, które sprawiają, że zatrzymujemy się koło regału i mimowolnie sięgamy po książkę. Tak z pewnością zadziałałaby okładka "Desolation Road" Iana McDonalda wykonana przez Stephana Martiniere'a. 




            Kim jest tajemnicza postać? Co to za świat i gdzie pędzi "lokomotywa"? Chciałbym się szybko dowiedzieć. Ale nie dowiem się, gdyż powieść wciąż nie ukazała się w Polsce...
            Pozostaje tylko podziwiać nastrojową okładkę z pięknymi, ciepłymi barwami i szczególnie widowiskowymi kłębami pary, które mogą przypominać dzieła Wiliama Turnera. Zresztą sami porównajcie z "Deszczem, parą, szybkością".


Wiliam Turner "Deszcz, para, szybkość"

wtorek, 26 października 2010

#2 „Przedksiężycowi” czyli new weird a sprawa polska

          Kontynuując, czas przyjrzeć się książce, która niezamierzenie stała się bodźcem moich wcześniejszych rozważań- „Przedksiężycowym” Anny Kańtoch.




       Rzecz dzieje się w rozległym mieście Lunapolis, którego rozplanowanie i architektura podporządkowana jest nie funkcjonalności a sztuce i fantazji. Wszelkie instalacje i plątaniny rur na fasadach układają się w wymyślne wzory, same budynki powstały na nieregularnych i chaotycznych planach co w połączeniu ze schodami pełniącymi rolę ulic potęguje wrażenie zagubienia i przytłoczenia. Pomijając oczywiste fantastyczne konotacje, opisy Lunapolis przypomniały mi inne polis- Metropolis z kultowego filmu z 1927 roku, zaraz potem wywołując dalsze skojarzenia z odseparowanymi od reszty i znającymi plany myślicielami... Zdawającą się żyć własnym życiem płynną miejską rzeczywistość spotkać można było również u Kafki oraz w prozie rodzimego Bruno Schulca, choć charakter ich twórczości jest niepodobny i zgoła odmienny od pisarstwa Anny Kańtoch.
         Nie mniej orginalni niż samo Lunapolis są mieszkańcy miasta. Nie muszą dbać o dach nad głową czy o wciąż dostarczane im pożywienie, swobodnie oddają się więc lekkodusznemu nastrojowi, prowadząc dekadenckie życie wśród kolejnych flirtów i intryg. Elegancko wystrojeni muszą martwić się tylko o jedno, czy przetrwają koleny „Skok”. Dlatego podkreślają swoją oryginalność do tego stopnia, że poza miesza się z rzeczywistością. Wszelkie swoje atuty starają się opanować do perfekcji a wręcz podnieść do rangi sztuki. Nawet mordercy nazywani są art- zbrodniarzami, gardzącymi zwykłym mało wykwintnym i nie widowiskowym morderstwem. Rodzice aby zapewnić swoim dzieciom pewną przyszłość opłacają duszoinżynierów, którzy kształtują zamówione talenty przyszłym pociechom. To samo dotyczy przymiotów już dorosłych osób. Prawdziwa inżynieria duszy. 
     Klimatu dopełnia steampunkowa menażeria i dawka new weird'owych okropieństw. Mechaniczna fauna zastępująca żywe zwierzęta, wynalazki, ludzie obdarowani wyjątkowymi talentami kosztem oszpecenia, upośledzone konstrukty służących, można by tak długo wymieniać, ale przecież nie zdradzę wszystkiego. Sami sprawdźcie.
          Główni bohaterowie- Finen oraz Kaira są nieodrodnymi dziećmi swojego świata. Nie są to postacie jednorodne, nawet jeśli początkowo sprawiają pozytywne wrażenie to ich późniejsze zachowania mogą sprawić, że zmienimy zdanie. Dominantą jest szarość, z wyjątkami dla pewnych skurczybyków. Decyzje i zachowania nie zawsze są racjonalne z naszego punktu widzenia, ale to uzasadnione, w końcu żyją w naprawdę dziwnym świecie.
          Życie w Lunapolis nie może być takie sielankowe. „Przedkśiężycowi” bowiem to również antyutopia. Mieszkańcy są tak naprawdę podporządkowani woli tytułowych Przedksiężycowych, którzy uśpieni czekają wraz z miastem aż nadejdzie przyszłość, do której zbliżają się wspomnianymi Skokami. Wszystkie śmieci i niedoskonałości, nieszczęśliwe przypadki a także niestety część mieszkańców zostaje w przeszłości. A to kto zostaje w tyle i przede wszystkim dlaczego pozostaje już tylko nieodgadnionym i arbitralnym wyborem uśpionych. Czy dojdzie do buntu? Nie wiadomo, wiadomo natomiast, że niektóre jednostki zaczynają wątpić i podejmować pewne kroki, aby odmienić okrutny los uwięzionych w przeszłośći pobratymców. Gradacyjna struktura świata z jego oddzielonymi od siebie przeszłościami jest kolejnym argumentem świadczącym o tym, że powieść Anny Kańtoch nie jest powszednim czytadłem.
       A co świadczy przeciw? Przewrotnie można powiedzieć, że wpisanie się w atrakcyjne fantastyczne nurty a przez to ich powielenie. Na szczęście to odniesienie zawierało nie byle jaki pierwiastek twórczy a samo zagadnienie wtórności wątków fantastycznych to temat na osobne sfekulacje... Minusem było również tempo akcji, które czasami traciło swój impet i zwalniało. Jednak na szczęście po retardacjach a także oderwanych od głównego wątku dygresjach, mających na celu ukazanie różnych aspektów życia w Lunapolis, znów zaczynało się dziać.
        Podsumowując „Przedksiężycowi” stanowią świeżą i pomysłową powieść, pierwszą z cyklu, który mam nadzieje nie rozrośnie się nadmiernie i nie zostanie wielotomowym powielaczem. Mam taką nadzieję, bo liczę na dalsze kolejne ciekawe wizje Anny Kańtoch.

poniedziałek, 25 października 2010

#1 „Przedksiężycowi” czyli new weird a sprawa polska

        Muszę się szczerze przyznać, że od dłuższego czasu nie czytałem polskiej fantastyki. W pewnym momencie po prostu zacząłem mieć dość kolejnych Wędrowyczy, Mordimerów i zalewu książek historyczno- fantastycznych lub osadzonych we współczesnych polskich realiach z wciśniętymi jakimiś wilkołakami, wampirami, okraszonymi sporą dawką seksu i jeszcze większą przemocy. Oczywiście istnieją wyjątki w postaci Łukasza Orbitowskiego, którego czytam z przyjemnością, nie mówiąc już o Jacku Dukaju który stanowi inną ligę, inną półkę... Natomiast w empikach na półkach „fantastyka polska” króluje jednak taka pop- fantastyczna przemielona tysiąc razy papka.
      Tymczasem powieść Anny Kańtoch „Przedksiężycowi” została uhonorowana nagrodą Zajdla, wyprzedzając wspomnianych już Dukaja i Orbitowskiego. Nie mogłem przejść obok niej obojętnie. I przekonałem się, że na naszym polskim podwórku powstało coś nowego i wartego przeczytania. Niestety nigdy nie zachęciłby mnie do tego opis wydawcy na okładce- „Bądź wola wasza, o Przedksiężycowi! Wy okrutne sukinsyny!”, nie oddający w ogóle ducha książki i bardziej odstraszający niż zachęcający. A może jednak zachęca empikowy ogół a mnie odstrasza? Według mnie pierwsze zdanie powinno brzmieć: „Pomysłowa powieść new weird osadzona w szalonym, steampunkowym mieście!” Nareszcie!
          Ale spokojnie z tym tajemniczym żargonem. Po kolei.
      „New Weird?” Hmm właściwie jest to pojęcie worek tak obszerne, że właściwie nie sposób go zdefiniować. Nie jest to tylko s-f, tylko horror, tylko fantasy. Historie new weird umykają jednoznacznej klasyfikacji, swobodnie mieszając konwencje. Akcja z reguły dzieje się w bardzo udziwnionych realiach, rozległych i tajemniczych miastach, zamieszkanych przez bohaterów, którzy wyglądają obco a nawet odrażająco, dokonujących czynów które w naszym świecie byłyby nie do pomyślenia, a czasem nawet do zrozumienia. Czytelnik nie oswojony, czytający coś takiego po raz pierwszy powinien po skończonej lekturze sapnąć i stwierdzić: „Cholera. Co to właściwie było?”, nie będąc nawet pewnym czy mu się spodobało. New Weird rozbija i rozkręca skostniałą i pozamykaną w swoich opłotkach fantastykę. Jednym z najbardziej znanych i moich ulubionych autorów tego nurtu jest China Mieville ze swoim światem Bas Lag.
       „Steampunk?” Często idzie w parze z new weird'em, jak chociażby w „Gromowładnym” Felixa Gilmana. Jest odmianą cyberpunku, nacisk kładzie jednak nie na zaawansowaną technologię a na jej alternatywny rozwoj, w którym to technika rozwija się, tylko że w wieku pary. Niebezpieczne maszyny i zwariowane wynalazki pracują dzięki zwykłej mechanice, napędzie parowym i wszędobylskim trybikom i przekładniom. Powieści osadzone w neo a raczej pseudowiktoriańskim stylu charakteryzuje niepowtarzalny klimat, który mógł Was nieświadomie urzec chociażby w ostatniej ekranizacji przygód Sherlocka Holmesa.
           To co najmiodniejsze w obydwu nurtach to wizja, czasami dość szalona... tymczasem rozpisałem się a miało być o "Przedksiężycowych"!
Ciąg Dalszy Nastąpi już jutro

wtorek, 12 października 2010

Pan Nikt

          Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę film science- fiction o zdecydowanie niekomercyjnym i eksperymentalnym charakterze, co więcej nie spodziewałem się że taki film mi się spodoba. A jednak, tym filmem był „Mr. Nobody” w reżyserii Jaco Van Dormaela z zaskakująco jak na taką produkcję wysokim budżetem w wysokości 37 milionów euro.



          W nie tak dalekiej przyszłości gdy ludzkość osiągnęła nieśmiertelność a na wycieczki wybiera się na Marsa swoich czasów dożywa Nemo Nobody, ostatni śmiertelny staruszek, grany przez świetnego Jareda Leto, znanego z „Requiem dla snu” a który co ciekawe w tym kontekście jest również wokalistą zespołu 30 seconds to Mars.
          Mr. Nobody, którego imię po łacinie również oznacza „nikt”, cierpi na zaburzenia pamięci, nie jest w pełni świadomy swojego wieku i aktualnego czasu. Więcej wyjawia hipnoza a także wywiad jakiego udziela dziennikarzowi przyszłości. Nemo stał się bowiem ze względu na swój wiek i przypadłość- śmiertelność, prawdziwym celebrytą, którego ostatnie chwile są bacznie śledzone niczym w reality show. Jednak większość filmu nie rozgrywa się w futurystycznym otoczeniu, gdyż wraz ze staruszkiem spoglądamy w jego przeszłość a właściwie przeszłości. W tym tkwi właśnie istota pomysłu na film, stąd jego eksperymentalność i to czyni go tak wciągającym. Nobody opowiada bowiem swoje życie uwzględniając rożne jego koleje, konsekwencje wyborów, które mogły rozstrzygać o jego losie. Już wybór jeden z trzech dziewczyn, powoduje iż śledzimy podstawowe trzy wątki, które dodatkowo pod wpływem różnych czynników mogą się dalej rozgałęzić... Żeby nie było łatwo to wszystko zostało podano w typowo postmodernistyczny sposób w poszarpanej, nieliniowej, niechronologicznej fabule. Extra!
          Pomocna w rozgryzieniu filmu jest jego oprawa audiowizualna. Każdy wątek wyróżnia się własną stylistyką, inspirowaną zdjęciami fotografa kiczu codziennego Martina Parra oraz oprawą muzyczną ułatwiającą ich rozróżnienie. Miernej jakości efekty specjalne mogłyby zrujnować odbiór filmu, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że nie brakowało na nie środków. Zarówno przyszłość, kosmiczne podróże oraz niektóre bardzo surrealistyczne wizje świetnie się prezentują a co ważne często po prostu cieszą oko.
          Cały film przeplatany jest zgrabnie teoriami naukowymi, które zdają się uzasadniać jego chaotyczną strukturę. I to nie byle jakie bo poruszane są zagadnienia związane z wielkim wybuchem, teorią supestrun, czasem, entropią oraz bodajże najczęściej i to ciekawie ilustrowanym efektem motyla.
          Ja „Mr. Nobody” odebrałem jako swoistą przypowieść o tym, że podczas naszego życia ciągle dokonujemy pewnych wyborów nieświadomi tego, iż od ich powzięcia nasze życie zaczyna biec zupełnie innym torem. Nigdy nie dowiemy się jak mogłoby wyglądać nasze życie gdyby... Tylko umysł Nemo Nobody, który zdaje się być w kilku stanach jednocześnie nieczym kwanty w superpozycji może odkryć przed nami te tajemnice. Ale to już jest czysta fantastyka, warta obejrzenia dla własnych wniosków.

piątek, 1 października 2010

Historie Pewnych Znajomości

            Dzisiaj o blogu i to wyjątkowym bo poświęconym remontowi dworca Wrocław Główny. Nic ciekawego wydawałaby się. Otóż nie gdy zabiera się za to Andrzej Ziemiański a informacje o wydarzeniach na dworcu prezentowane są z perspektywy maszyn budowlanych i głównego bohatera- zegara.
            Zrezygnowano z przedstawiania postępów remontu za pomocą suchych i nudnych komunikatów prasowych. Zamiast tego polski fantasta w nietuzinkowy sposób przemyca takie zakulisowe wiadomości jak przybycie nowych maszyn, odnalezienie fragmentów w kształcie smoka, wysadzenie bunkra, czy nawet wbijanie pali dla wzmocnienia fundamentów. Przyjmujemy je jakby mimochodem obserwując perypetie pociesznych stalowych kobiet i mężczyzn, strachliwych żarówek a nawet romansu zegara z koparką, córy czołgu i wyrzutni rakiet. Renowacja dworca ma potrwać dwa lata, czeka nas jeszcze wiele ciekawych historii, które być może zostaną później zebrane w wydaniu książkowym. Warto jednak czytać je „na żywo”.

Blog - Historie Pewnych Znajomości